Pierwszy raz na żużlowym torze stanął wspólnie z młodszym o pięć lat bratem. Było to 1 września 2002 roku. On miał dwanaście lat, brat zaledwie siedem. I kiedyś zamarzyli sobie, że razem pojadą w barwach Stali Gorzów w meczu ligowym. Nie pojechali. Zadecydował o tym sportowy pech, ale życie sportowe nigdy nie jest usłane różami. Czasami trzeba przejść piekło, żeby potem cieszyć się z wielkich rzeczy.
Nazwisko ,,Zmarzlik’’ w dzisiejszym sporcie jest znane bardzo dobrze. Nawet tym, którzy w życiu nie widzieli na własne oczy jazdy w lewo po owalnym torze. Skoro jednak niespełna 24-latek z Kinic o imieniu Bartosz już dwukrotnie stawał na podium indywidualnych mistrzostw świata i tyleż samo razy był wybierany do grona dziesięciu najlepszych sportowców Polski, to zapewne legenda o jego wyczynach na motocyklu dotarła już do najdalszych zakątków Polski. Ale to nie Bartosz pierwszy z rodziny zaczął podbijać żużlowy tor. To starszy od niego o pięć lat Paweł postanowił rzucić się w żużlowy wir.
Starszy trenował, młodszy pomagał
– Zaczęliśmy jednak wspólnie – wspomina Paweł. – Pamiętam jak dzisiaj, że było to 1 września 2002 roku. Razem pojechaliśmy spróbować pojeździć na minitorze. Spodobało nam się i tak to wszystko ruszyło. Ja byłem starszy i mogłem już startować w różnych imprezach, Bartek był na to za młody. Mógł tylko trenować, z czasem pomagać w parkingu, ale sporo na tym zyskał. Z perspektywy czasu uważam, że ja za późno zacząłem jeździć i nie nadrobiłem już straconego czasu – uważa.
Na brak sukcesów wśród adeptów nie mógł jednak narzekać. Był indywidualnym wicemistrzem Polski, pojechał w mistrzostwach świata w Wawrowie w 2005 roku. Impreza nosząca wtedy nazwę FIM Youth Gold Trophy po raz pierwszy została rozegrana poza Skandynawią. Paweł w ćwierćfinale był dwunasty i szybko zakończył swoją przygodę z tymi rozgrywkami.
– Do dzisiaj Polacy nie mogą powalczyć ze Skandynawami, ale to… dobrze – kontynuuje Paweł. – Szwedzi i Duńczycy zbyt długo trzymają się małych torów i kiedy przechodzą na duże obiekty już są na straconej pozycji w stosunku do naszych juniorów. To widać zresztą po wynikach w mistrzostwach świata juniorów. Od wielu lat rozgrywki są zdominowane przez polskich młodzieżowców – tłumaczy.
I wie co mówi. Nie tylko dlatego, że sam jeździł naprawdę dobrze. Nie był może talentem wielkości młodszego brata, ale liczył się w kraju, gdzie konkurencja wśród juniorów była bardzo silna. To za jego czasów skrzydełka zaczęli rozwijać bracia Przemysław i Piotr Pawliccy, Maciej Janowski, Grzegorz Zengota, Patryk Dudek. Był parę razy o włos od powołania do kadry na występy w mistrzostwach świata. Dużą szansę startu miał choćby w drużynowych mistrzostwach świata w 2009 roku na gorzowskim torze. W ostatniej chwili został odesłany na trybuny, bo w kadrze było sześciu zawodników, a pojechać mogło pięciu. Sięgnął jednak po cztery medale mistrzostw Polski, z czego trzy w kategoriach młodzieżowych.
Powrócił za szybko
Niestety, żużel to sport piękny i zarazem okrutny. Wszelkie marzenia w przypadku Pawła prysły niczym bańka mydlana w sierpniu 2010 roku. W finale Srebrnego Kasku w Bydgoszczy w drugiej serii miał on bardzo pechowy upadek. Jego lista urazów była przerażająca. Najpoważniejszy dotyczył złamanego kręgosłupa. Mający wtedy 20 lat Paweł zacisnął zęby i podjął dwie decyzje. Pierwsza dotyczyła… Bartka.
– Przyznaję, że prosiłem wtedy mamę, która widziała ten mój dramat, żeby nie zabraniała Bartkowi jazdy na żużlu, Chciała to uczynić z tego powodu, że ja miałem wypadek. A drugie postanowienie dotyczyło natychmiastowego powrotu na tor, jak tylko będzie to możliwe – wspomina.
Powrót był wyjątkowo szybki. Normalny człowiek zapewne dochodziłby do sprawności kilka lat, Paweł już po kilku miesiącach pojawił się na motocyklu. Dokładnie na początku następnego sezonu. Wiadomo nie od dzisiaj, że żużlowcy są ulepieni z nieco innej gliny. Starszy z braci po wyjechaniu na tor zaczął odliczać dni do wspólnego startu z Bartkiem w lidze. Musiał poczekać do trzeciej kolejki, bo dopiero wtedy Bartek kończył 16 lat.
I jak to w żużlu przyszedł kolejny sportowy pech. W drugiej kolejce, w spotkaniu z Włókniarzem Częstochowa na gorzowskim torze, Paweł miał kolejny upadek. Z trybun nie wyglądał on groźnie, ale wiadomo jak to jest w tym sporcie. Czasami można robić piruety z motocyklem na głowie, by po chwili wstać, otrzepać się i pójść do parkingu. Innym razem wystarczy sam upadek, żeby odnieść poważną kontuzję. Paweł nabawił się urazu barku i to był praktycznie koniec dla niego kariery. Owszem, kilka miesięcy później wyjechał na tor, odbył parę kontrolnych jazd, zgłosił nawet gotowość kontynuowania startów w 2012 roku, lecz ostatecznie odłożył kewlar na półkę, a motocykle do warsztatu.
– Patrząc na tamte wydarzenia uważam, że błędem był zbyt szybki powrót na tor po bydgoskim wypadku – mówi. – To był naprawdę krótki czas, jaki dałem organizmowi na regenerację po ciężkich obrażeniach, w tym kręgosłupa. I kiedy wyjechałem wiosną na tor nie czułem się optymalnie przygotowany. Czasu jednak nie cofniemy – podkreśla.
Zabrakło mocy, ale dojechali
Ostatecznie w swojej niedługiej, ale ciekawej karierze pojechał w 21 spotkaniach Stali w rozgrywkach ligowych i wywalczył 37 punktów. Największym sukcesem było odebranie razem z Bartoszem brązowego medalu w 2011 roku. Był ponadto mistrzem Polski w parach U-21 oraz dwukrotnie srebrnym medalistą młodzieżowych drużynowych mistrzostw Polski. Były i inne sukcesy, choćby w Lidze Juniorów.
Zakończenie kariery nie oznaczało w przypadku Pawła obrażenia się na żużel. Szybko znalazł miejsce u boku Bartka. Początkowo jako mechanik. Z czasem to się zaczęło zmieniać. Dzisiaj jest menadżerem. Podobnie jak mama. On jednak zajmuje się logistyką związaną z zagranicznymi występami brata, mama sprawami krajowymi.
– Pod te hasło możemy podciągnąć niemal wszystko – kontynuuje. – Jest to rezerwowanie biletów lotniczych, hoteli, ale i współpraca z zagranicznymi klubami, w których startuje Bartek czy z organizatorami Grand Prix. Do tego dochodzi pozyskiwanie i współpraca z zagranicznymi sponsorami. W przypadku dalszych wyjazdów i ich łączenia muszę również obrać optymalne rozwiązania, żeby nie być przykładowo zaskoczonym odwołaniem lotu, przez co Bartek mógłby nie zdążyć na zawody – wyjaśnia i zaraz dodaje, że jak do tej pory tylko raz przeżyli chwilę grozy.
– Przed rokiem po zwycięskiej Grand Prix w Malilli wracaliśmy ze Szwecji samochodem i od pewnego momentu zaczął nam mocno szwankować. Z każdym kilometrem tracił moc, a tego dnia mieliśmy derby w Zielonej Górze. Na szczęście doczłapaliśmy się do Kinic, tam czekało nas szybkie przepakowanie się do drugiego auta i wyjazd na derby – opowiada.
W busie wygodniej niż na lotnisku
Paweł przyznaje także, że team unika samolotów, ale nie jest to związane z turbulencjami czy innymi obawami.
– Jak wracamy z Anglii to trzeba lecieć samolotem, ale przykładowo z miejsc, gdzie do domu jedzie się maksymalnie kilka godzin już niekoniecznie. Bartek dobrze śpi w busie, to lepiej, żeby sobie pospał w aucie niż miałby czekać do rana na lotnisku – wyjaśnia.
Paweł przyznaje, że jest już za to daleko od sprzętu brata. Mówi, że tym zawodowo zajmują się dwaj mechanicy Seweryn Czerniawski i Grzegorz Musiał.
– Ja jeżdżę głównie na polską ligę oraz turnieje Grand Prix. W trakcie zawodów skupiam się na obserwacji, jak zachowuje się nawierzchnia toru, jakimi ścieżkami jeżdżą inni zawodnicy, jak konserwowany jest tor i staram się na bieżąco przekazywać te informacje Bartkowi. Ze względu na moje inne obowiązki zawodowe przestałem natomiast jeździć na większość innych imprez, w tym ligę szwedzką – dodaje.
Inne obowiązki to prowadzenie od ponad ośmiu lat firmy specjalizującej się w piaskowaniu i malowaniu proszkowym.
– Słowem, zajęć mam pod dostatkiem. Jestem jednak młody, mam sporo sił, a poza tym przekonałem się, że ciężka, codzienna praca kształtuje charakter. Czuję, że dzięki temu jestem silniejszy i bardziej zadowolony z życia. Szczególnie jak znajduję czas na przyjemności – śmieje się, a indagowany, co należy rozumieć pod definicją ,,przyjemności’’ od razu dodaje, że nadal kocha jazdę na jednośladach.
– Chętnie wsiadam na motocykl crossowy i jeżdżę z Bartkiem. Ostatnio polubiłem również przejażdżki rowerowe. A kiedy już nie mam siły na fizyczną aktywność lubię spotykać się z przyjaciółmi w szerszym gronie – kończy.